poniedziałek, 29 stycznia 2018

mix (galareta, pociąg, ciastka)

Tak siedzę i słucham, jak pociąg zatacza kółka na plastikowych torach. Kręci się bez celu i cieszy mnie odrobinę, i odrobinę wprawia w niejaką senność i zadumanie.
Zauważam na torach z plastiku okruchy ciastek. Pociąg się wykoleił. Może powinno mnie to w jakiś sposób poruszyć, zasmucić. Ale w końcu stało się coś ciekawego. 
Małe kółeczka odwrócone do góry, jedno odczepiło się i wpadło pod szklaną komodę. Okruch nadal leży tam, gdzie leżał i będzie stanowił zagrożenie dla kolejnego pociągu. 
Sytuacja jest beznadziejna i zdaję sobie z tego sprawę, ale nie mogę posiąść się ze zdumienia; trzęsę się jak galareta i śmiechem zagłuszam świst pociągu, już ruszył następny. I nagle cicho, śmiech mi się załamał. Co powie mama, gdy wróci?

                                                                                                 Patrycja

Mix (galareta, pociąg, ciastka)

Noc. Ciemność. Ciastka leżące spokojnie w torbie. One nie wiedziały, że będą za chwilę sprawcami zbrodni. 
Szmery. Ciemny zaułek. "Słodki Zabójca" (jak nazywały go media) grasował w naszym ponurym mieście od tygodnia. Jego plan działania był prosty. Chwytał ofiary w nocy i ciągnął w zaułek, a żeby nie mogły krzyczeć, wciskał im do gardła tony ciastek. Nad ranem policja znajdowała ofiary z podciętym gardłem, wysmarowane czekoladą na całej twarzy.
Kroki. W tle szmer samochodów. Co ciekawe, morderca zabijał tylko kobiety - wysokie i szczupłe. Manifest tłustej baby? Zazdrość o nieosiągalne wymiary modelek? Lub też całkiem co innego, ale  to ja miałam być kolejna. 
Kroki. Tak, to zdecydowanie kroki. Nie moje. Jezusmario! Byłam najbardziej rozpoznawalną modelką w tym mieście, na szczęście nie wychodziłam z domu. Dopiero teraz, kiedy zostałam jedyną S w tym grubiańskim miasteczku, zaczęłam się bać. Musiałam uciekać.
Biegnę. Kroki stają się coraz gęstsze. Goni mnie! Żeby tylko zdążyć do pociągu, wskoczyć, odjechać do innego miasta. Ale stało się! Ktoś chwyta mnie za rękę, odwraca szarpnięciem, widzę go. Faktycznie. Kobieta. Gruba. Sięga ręką z ciastkami ku mojej twarzy. Ale ja jestem szybsza. wyciągam z torebki i wciskam jej do paszczy. galaretę. Cofa się, wyswobadzam się. 
- Fuj! - pluje zaskoczona.- To jest zdrowe!- krzyczy przerażona.
- Dietetyczna! - krzyczę. - Vegańska! - wrzeszczę, gdy zabójczyni wije się konwulsjach...
Bezpiecznie dobiegam do dworca. 

                                                                                                Karolina

Mix (galareta, pociąg, ciastka)

Czekanie jest zawsze najgorsze. Nigdy nie umiałam zająć się wówczas sobą. Moje myśli spływały w różne kierunki, których zbytnio nie kontrolowałam. Minął kwadrans. Pociąg, który zabierze mnie z wesołej stacji Dzieciństwo do ponurej o nazwie Dorosłość, definitywnie się spóźniał. To trochę jak ze mną samą. Powinnam już być dojrzała i z dziwnym, skwaszonym grymasem odpowiednim dorosłym ludziom planować swoją przyszłość na studiach. Ja jednak stoję tutaj z różową walizką i głową pełną pomysłów, które pasują tylko do dzieci. W dodatku ten wrześniowy poranek okazał się wyjątkowo chłodny, więc trzęsę się niczym galareta, gdyż nie przyszło mi do głowy, aby wziąć jakąś grubszą kurtkę. Jestem pewna, że wszyscy się na mnie gapią. Nie wyglądam na przyszłą poważną studentkę poważnego kierunku w poważnym dużym mieście. Mimo to, z uśmiechem podchodzi do mnie jakiś chłopak. - Hej, widzę, że ten poranek przeraża cię tak samo jak mnie. Może nie pomogę ci przeskoczyć problemów, ale właśnie kupiłem takie pyszne ciastko... Chcesz kawałek? Uśmiecham się i czuję, że może przyszłość nie maluje się w tak ciemnych barwach.

                                                                                                     Marta

Zaraz wracam

Gdzieś się zgubiłam. Pomiędzy duszą a ciałem. Dałam się pochłonąć własnym myślom. Tonę w milionach wspomnień - tych dobrych i tych złych. Tam daleko, za wczorajszym różowym zachodem słońca  i dwiema porannymi refleksjami, czeka na mnie reszta świata. Trochę przerażająca i nieprzewidywalna. Czy nie lepiej byłoby zostać w bezpiecznej skorupie własnego wewnętrznego życia? Prawdziwe życie wydaje się być okrutne i bezlitosne. Boję się, nie mam go pod kontrolą. Mogłabym trwać tak wiecznie. Ale czy taki byt ma sens? Czasami muszę się odważyć. Nie mogę zmarnować tak życia. Czas zacząć żyć, a nie tylko być. Zaraz wracam. Trochę się pogubiłam.

                                                                                                   Marta

Zaraz wracam

Wysokie dźwięki w rytmicznych odstępach pędzące na wagonikach kolejki górskiej po zakręconym kablu telefonicznym. Czekanie.
- Halo?  Głos męski, zaspany.
- Dzień dobry, proszę pana, co nowego, gdzie pan jest?
- Droga madame, ależ jestem.
- Ale gdzie?  Madame po drugiej stronie telefonicznej serpentyny nie rozumie. 
- Nie widzę pana, a wszyscy tu na pana czekamy.
- Jestem  Głos zdecydowany, z irytacją.
- Co to znaczy, proszę pana, pociąg zaraz odjedzie, proszę się pospieszyć.
- Pani pyta, co znaczy, że jestem; otóż stan bycia podobny jest do stanu niebycia, z tym, że zupełnie    na odwrót. Jeszcze chwilę temu nie byłem pewien, ale teraz wiem, że zdecydowanie jestem.
- Dobrze że pan jest. Głos madame zdenerwowany, z irytacją ściskany kabel.
- Ale ja się pytam: "gdzie" ?! A nie, czy "w ogóle".
- Ach... gdzie...  Głos rozmarzony, niepewny - W tym miejscu, gdzie nikt mnie nie zmusza do bycia, stąd ta niepewność. Jeszcze przed chwilą byłem w świecie pomiędzy byciem, a niebyciem i wybrałem bycie. Pani telefon mnie upewnił, że wybór był zły. Nie chce mi się być tutaj, gdzie wszyscy mnie poganiają. Zaraz wracam do stanu pomiędzy i zmieniam decyzję.  Dwie serie po trzy piknięcia. Madame odkłada telefon i odwraca się do grupy ludzi wpatrzonych w nią.
- Jedziemy kolejnym pociągiem  Głos bezbarwny. - Pan Poeta jest jeszcze w łóżku i właśnie powtórnie zasypia.
                                                 K U R T Y N A

                                                                                                          Karolina

Zaraz wracam

Spadający z drzewa liść.

     Chwile są jak klonowe noski, wirujące bezmyślnie i bez końca, by nagle zderzyć się z  ziemią.
Kończą się nagle i nie wracają; trwają wieczność, a pozostaje po nich jedynie cień. 
    Cień - wspomnienie migających kolorów, ruchu, wiatru we włosach. Jesień wżerająca się w korony drzew, kasztany uderzające o ziemię. Kolejne chwile osiadają jak kurz na powiekach. toną w przepaści umysłu - albo ty toniesz w nich, jak kamień rzucony w staw.
    Chwil jest za dużo. A jednocześnie za mało. Za dużo - bo gdy znajdziesz jedną, zaraz dopadną cię inne, ciągną się jedne za drugą jak lawina. Spłoszone stado ptaków. Za mało - bo muszą się kończyć. Nie wrócą.

                                                                                Magda